
Po 4 godzinach ląduję w Fezie, gdzie spotykam mojego partnera-podróżnika i skąd rozpoczynamy naszą podróż w Afryce! Otwierają się drzwi klimatyzowanego lotniska i nagle zaczynam odczuwać urok podzwrotnikowego klimatu Maroko – momentalnie usta wypełniają się suchym powietrzem i piaskiem, a skóra zaczyna topnieć przy 40-stopniowym upale – Salam aleikum Maroko!
Praktyczny kurs poruszania się i dostosowania do tamtejszej kultury przeszliśmy w domu! Dlatego dobrze wiemy, iż nieprawdą jest, co niejeden taksówkarz będzie się starał ci wmówić, że nie ma autobusu z lotniska! A i owszem, jest! Problem w tym, że autobus widmo, a rozkład jazdy nie istnieje! Fakt faktem dużo ludzi porusza się tam taksówkami, ponieważ tzw. petit taxi – poruszające się tylko po mieści dowożą za śmiesznie mało pieniądze – oczywiście jeżeli nie dasz się oszukać! Ponieważ każda cena podawana przez taksówkarza musi być przez ciebie zbita przynajmniej o 50% [pamiętajcie]! No i grand taxi – jeżdżące poza miastem najczęściej na trasie lotnisko-centrum. Cena takiej grand taxi z lotniska w Fezie do centrum to ok. 50-25 dirhamów/osobę [5-2,5 euro – przy pełnej taksówce, czyli czasem nawet 6/7 osób].
Ruszamy! Przedtem zbieramy jeszcze dwóch kolejnych podróżników z lotniska i ruszamy grand taxi do centrum Fezu, gdzie czeka już na nas autobus Supratours – tamtejszy przewoźnik, który zawiezie nas do Merzougi [miejsca naszego przeznaczenia na kolejne 2 dni].
Cena biletu Fezu – Merzouga 150 dirhamów = 15 euro/osobą
[7:00] W autobusie rozlega się donośny okrzyk M E R Z O U G A, zrywamy się na równe nogi i czym prędzej wysiadamy na małej wiosce sąsiadującej z największą pustynią Afryki – Saharą. Na miejscu czeka już na nas nasz nowy znajomy z couchsurfingu, który przez te 2 dni będzie naszym gospodarzem, przewodnikiem i Wujkiem Dobrą Radą!
W samej Merzoudze nie zwiedzisz zbyt wiele – znajdziesz tam kilka ulic, klasycznych dla tamtejszej architektury budynków, kilka sklepików oraz rozciągające się dookoło olbrzymie hołdy piachu!
Nie odpoczywając zbyt długo, słyszymy dziwny ryk… Wyglądamy na zewnątrz, a tam czekają już na nas nasze dzisiejsze pojazdy, które zawiozą nas na jedną z pustynnych Oaz, gdzie spędzimy wieczór, noc i poranek dnia następnego! Zatem turbany na głowy i w drogę!
Pierwsze 20 minut strachu na wielbłądzie, kolejne 100 minut bólu! Twarde i kościste to stworzenia, co przy dwóch godzinach jazdy na nich staje się doznaniem nieprzyjemnym i bolesnym. Na miejsce prowadzi na Berber [z łac. barbarzyńca], czyli rdzenny mieszkaniec Merzougi, który niestety nie mówi w żadnym, z pięciu języków, które my znamy [angielski, hiszpański, francuski, niemiecki i polski]. Dzielnie kroczy przed nami przez 2 godziny po kolana w piachu, ciągnąć za sobą wielbłądy, na których my siedzimy – rodem z antycznych czasów, gdzie niewolnicy chadzali pieszo przy wielbłądzie sułtana.
Po 2 godzinach w końcu dojrzeliśmy zza którejś już kolejnej, ogromnej wydmy naszą niewielką, zieloną Oazę i nie była to fatamorgana!
Zsiadając z kościstych stworów czujemy się bardziej zmęczeni niż po 8-śmiu godzinach fizycznej pracy i pierwsze o czym marzymy to W O D A! Ku naszemu zdziwieniu zostajemy poczęstowani ciepłą herbatą, ciasteczkami i orzeszkami [przy 40-stopniowej temperaturze!]
Czas na zachód słońca oglądany z najwyższej wydmy w okolicy – widok zapiera dech! Coś niesamowitego! W momencie człowieka zapomina o zmęczeniu, jakiego doznał po wejściu na tę wydmę piachu! Buzie wykrzywiają nam się w literki O M G i tak w milczeniu przez kolejnych 5 minut oglądamy zachód słońca. Upajamy się każdą spędzoną tam chwilą!
Schodzą na dół czujemy, że nasz berberski koleżka przygotowuje dla nas już coś smacznego i nie mylimy się! Na pustyni zostaje nam podany przepyszny, warzywny Tadżin [stożkowe danie opisane tutaj] z kurczakiem, do tego świtała gwiazd i świec oraz najcenniejsze towarzystwo najbliższej ci osoby – romantyzm aż kipi!
Po kolacji owoce, a po owocach berberska muzyka na bębnach! Z tych wszystkich emocji nie potrafimy zasnąć! Leżymy do później godziny w nocy, pod gwieździstym niebem i rozmawiamy! Postanawiamy pozostać na zewnątrz i tam też po jakimś czasie zasypiamy!
[5:00] Ring ring ring! Dzwoni budzik Przema – czas na wschód słońca! Szybciutko wstajemy i już po dwóch minutach znajdujemy się w najlepszym miejscu, z jakiego można podziwiać wschód słońca! I oto jest! W końcu zaczyna wschodzić, a my razem z nim witamy nowy dzień naszej przygody!
Widoki tak przepiękne, że aż nie chce się opuszczać tego miejsca! Cisza, spokój, słyszysz tylko własne myśli! Coś, co ciężko doświadczyć w ‘normalnym’, cywilizowanym świecie… A może wręcz przeciwnie to nasz świat stał się wynaturzony i szkodliwy dla nas samych, a ludzi pustyni tak naprawdę wiedzą, co to znaczy żyć zgodnie ze wskazówkami biologicznego zegara i przyrody?!
Z pewnością jest to jedno z miejsc, z listy ‘Należy odwiedzić!’, by przekonać się na własnej skórze, że istnieją jeszcze naturalne i swoiste miejsca, gdzie żyjesz w zgodzie z naturą, a nie przeciwko niej!